Pandemiczna przygoda dentystyczna
Droga Szefowo,
Pytałaś, czy udało mi się pozałatwiać sprawy w ten wspaniały
wolny dzień.
Tak! Śpieszę zatem zdać raport z przygody niekorpo
nieszczura.
Po roku pracy zdalnej ( którą uwielbiam ) w lockdownie, kiedy człowiek starał się siedzieć w domu, wybrałam się do Centrum !!! Ja! Taki pulchny kopciuszek, który dowiedział się, że jednak jeszcze daje radę przejść przez framugę!
Tego typu wizyta wymagała odpowiednich, poczętych z wyprzedzeniem przygotowań. W końcu to wyprawa w okolice dalsze niż osiedlowy sklep lub Carrefour ok 700 metrów od mojego osiedla (których obsługa już dawno zaakceptowała moje szare dresowe spodnie i siwe dawno niefarbowane włosy spięte w kitkę). Dalsze też niż podroż do domu przyjaciółki na Tarchominie, która widziała mnie już w stanach wszelakich, i do której wyprawa odbyła się z szoferem marki Uber.
W
związku ze świętem o nazwie „wyprawa do Centrum” poczyniłam
odpowiednie kroki przybliżające mój wygląd do tego zwanym „ludzkim” bądź
„prawie ludzkim”, mianowicie:
-
założyłam stanik i skarpetki - było ciężko, dziwnie, duszno, ale się nie
poddałam!
-
nałożyłam podkład do twarzy i tusz do rzęs – okazało się, że jestem kobietą!
-
założyłam na dół coś innego niż legginsy lub dresy. Wcisnęłam się w jeansy!
(kocham elastan, Nobel dla wynalazcy!)
-
ustawiłam soniczną szczoteczkę do zębów na tryb wybielania, trochę mną
potrzęsło, ale dałam radę!
-
oznajmiłam kotu, że jeśli znowu znajdę słuchawki do komputera pod stołem, nie
dostanie kocich ciastek przez pół roku i nie będzie mógł sypiać na mojej głowie
-
sprawdziłam czy gaz się nie ulatnia i nie ma spięcia w domowej elektryce
-
wyłączyłam w tv kanał muzyczny
-
przypomniałam sobie zasady obsługi biletomatu i zasady zachowywania się w
komunikacji miejskiej
Nastąpił ten moment, wyszłam z domu … i dotarłam na przystanek tramwajowy.
Wsiadłam
w pojazd linii 25 i ruszyłam do Centrum.
Podczas
tej niespotykanej podróży, zachłannie chwytałam wzrokiem świat za oknem. Ludzie
chodzili, niektórzy byli ubrani nawet w biurowe uniformy (jak ja im
współczułam).
Popatrzyłam
na Starą Pragę mijaną za oknem i odkryłam, że jedna ze starych, rozwalających
się kamienic na Targowej zmieniła się w piękny, wyremontowany budynek z białą
elewacją!
Po
tramwaju biegał jakiś Pan i mówił do siebie, ale nikt nie zwracał na niego
uwagi.
Dotarłam do Centrum i nawet nie zgubiłam się w podziemiach, za to odkryłam nowy cud polskiej nauki! W podziemiach znajdował się automat o nazwie „lekomat” sprzedający leki bez recepty! Przez chwilę nawet zastanawiałam się czy nie trzasnąć sobie porcji Ibupromu, ale przypomniałam sobie, że przecież nie boli mnie głowa.
Dotarłam do Lim-u, wsiadłam do windy i odczułam lekkie zawroty głowy, dawno nie jechałam wyżej niż na 6-te piętro.
Na
miejscu zmierzono mi cyfrowo temperaturę i spytano czy nie czuję się źle.
-
Covid już miałam – odparłam i na miękkich nogach ruszyłam do recepcji, a
potem pod wskazany gabinet.
Na
szczęście strach szybko minął jak do gabinetu zaprosiła mnie moja przyszywana
kuzynka 😊 Ostatni raz na jej fotelu byłam w
wieku 15-tu lat!
Obczaiła
problem i załatwiła sprawę w 15 minut, dbając o nienadwyrężanie moich
strzelających stawów żuchwy – dałam radę bez znieczulenia! Potem
poplotkowałyśmy, umówiłyśmy się na kraftowe piwo na czas po Covidzie i ruszyłam
do domu.
Oczywiście,
nie obyło się bez nagrody za moje nerwy, trud i wysiłek włożony w taką
wyprawę, a że w tym samym budynku był i Rossmann i Tiger….
W
Rossmanie poza standardowymi zakupami domowymi, zaopatrzyłam kota w przysmaki:
ciastka i kiełbaski, a sobie kupiłam ekstra szampon – perłowy różowy, no
musiałam jak zobaczyłam ten kolor. W Tigerze kupiłam dwa śmieszne notesy, które
potem ukradła mi teściowa ;(
Po
tak męczącym dniu poprawiam sobie humor searchem na java developerów i filmem,
który leci, ale że nie patrzę to wiem tylko, że jakiś wycieczkowiec tonie i
ktoś tam biega i krzyczy, a teraz ktoś reklamuje, że jak masz złoty samochód
marki xyz to Twoje życie nabiera kolorów, zwiedzasz świat i non stop popitalasz
z białym uśmiechem po leśnych drogach z psem na tylnym siedzeniu.
No
to tak,
To
byłam ja,
Hrabina
XYZ vel ZYX z błękitnej krwi, Uświęcona Kocim Kichnięciem, Namaszczona Kocim Pazurem, Święta Karmicielka, Matka Kocia Głąszcząca.
Comments
Post a Comment